O autogazie wiemy wszystko

2015-04-08

Oto on. Teoretycznie klasyczny Fiat 500 1.3 JTD o mocy 95 KM wziął udział w 16. Rajdzie Monte Carlo New Energy. Zrobił, co do niego należało: osiągnął dobry wynik i wywołał poruszenie. Wszystko przez jeden technologiczny szczegół. 

Niewielkie nadwozie o długości nieco przekraczającej 3,6 m i masie niewiele ponad tonę kryło w sobie instalację gazową LPG VELA Diesel. Zestaw składał się ze zbiornika gazu cylindrycznego o średnicy 244 mm, długości 486 mm, pojemności wodnej 20 litrów, 2-sekcyjnego wtryskiwacza Bianco, dysz 1,0mm, reduktora Cometa-I, czujników termopary, spalania stukowego, MAP oraz sensora pełnego wskazania. Nie ma co ukrywać, że technicznie okazaliśmy się niezwykle nowatorscy. Zanim jeszcze wyruszyliśmy do Monaco, wzbudzaliśmy zainteresowanie już na etapie zgłoszenia. 

Parametry w górę

Fiat z silnikiem wysokoprężnym i instalacją LPG wobec seryjnego Fiata z silnikiem wysokoprężnym zanotował wzrost mocy z 95 na 111 KM, a momentu obrotowego silnika z 200 na 280 Nm. W efekcie naciśnięcie prawego pedału jeszcze bardziej ochoczo podrywało auto do pracy. Obiecująco wyglądało zużycie paliwa które w cyklu mieszanym wynosiło niecałe 5 litrów na 100 przejechanych kilometrów.

Nie ma to jak jazda próbna

Proszę nam wierzyć, że z samochodem trzeba się zgrać. Szczególnie, kiedy jedzie się nim po wynik. Zatem „rozgryzaliśmy” Fiata. Było komfortowo, niedoskonałości nawierzchni były mało wyczuwalne, ale żywiołem samochodu były i są proste i zakręty. Najbardziej zaskoczeni jesteśmy stabilnym prowadzeniem w szybkich łukach mimo tak małego rozstawu kół. Przyzwyczaić się musieliśmy do kołysania auta na poprzecznych nierównościach drogi.

Dzień przed wyjazdem 
Poniedziałek, 16 marca

Oklejamy. Karoseria przywdziała nowe szaty. Przygotowaliśmy dla niej zestaw folii, który podkreślił zarówno przeznaczenie auta, jak i jego napędowy sekret. Do pracy zabraliśmy się o godzinie 9:00. No dobrze, bardziej się przyglądaliśmy, jak oklejaniem samochodu zajmowali się ludzie, którzy się na tym znają. A znać się trzeba, bo inaczej albo się coś porwie, albo zroluje, albo zsunie… W końcu, po upływie 9 godzin jeszcze bardziej nie mogliśmy od naszej „pięćsetki” oderwać wzroku. Nie da się, bądźmy szczerzy. 

Ekwipunek

Przygotowaliśmy skromną listę rzeczy, która musi nam wystarczyć do przeżycia. Dbamy, aby auto było jak najlżejsze, bo to wpływa na dynamikę oraz osiągi. Nie zabraliśmy kilku par spodni czy butów, a tylko rzeczy niezbędne do utrzymania higieny przez 6 rajdowych dni. 

Wtorek, 17 marca.  
Wyjazd do Szwajcarii 

Parę godzin dzieliło nas od wyjazdu. Zaplanowaliśmy go na 16:00, w zasadzie uzgodniliśmy, że przymierzymy się do wyjazdu o 16:00. Samochód był gotowy do drogi już o 14:00, a pilot nie. A to wszystko dlatego, że pilot jest niezwykle skrupulatny. W końcu o 16:30 w słuchawce zabrzmiał głos, który oznajmił, że pora ruszać. Przed nami około 1,5 tysiąca kilometrów. Na samą myśl o tej odległości na pierwszej stacji benzynowej za Wejherowem zamówiliśmy dwie kawy.  

Ze smakiem kawy ruszyliśmy w kierunku granicy do Kołbaskowa. W Koszalinie posililiśmy się, by parę minut po godzinie 21:00 przekroczyć granicę z Niemcami. Przyspieszyliśmy. Ruch nie był zbyt duży, dlatego monotonia autostradowa, pomimo znacznego zwiększenia tempa, dawała nam się we znaki. Pilot spał, radio grało, a senność coraz większa. Około godziny 1:00 dotarliśmy w okolice Norymbergii. Uznaliśmy, że to dobre miejsce na nocleg. O godzinie 6:00 ponownie zajęliśmy miejsca w samochodzie. Na ostatniej stacji benzynowej w Niemczech zatankowaliśmy zbiorniki do pełna, a na szybie wylądowały winiety Austrii i Szwajcarii.

Środa, 18 marca.

Zanim zegar wybił 12:00, dotarliśmy do Lugano w Szwajcarii, w kantonie Ticino. Przydałby się odpoczynek wśród kamelii, a potem zdobycie wzgórz Monte San Salvatore i Monte Brè, ale podziwianie uroków miasta z góry trzeba było odłożyć na później. Jedyną atrakcją turystyczną, na jaką mogliśmy sobie pozwolić, to prysznic. Po krótkiej wizycie w hotelu przyszedł czas na tankowanie, myjnię, odbiór administracyjny i rajdowe badanie techniczne. Komisarze sprawdzili nasze uprawnienia, licencje sportowe oraz dokumenty samochodu. Pokwitowaliśmy odbiór reklam obowiązkowych oraz tablic rajdowych, które trzeba było umieścić na aucie w ciągu 30 minut. Sędziowie techniczni skrupulatnie sprawdzali wyposażenie bezpieczeństwa, zgodność auta z homologacją oraz regulaminem rajdu Monte Carlo. Cała procedura się przedłużyła z racji zainteresowania komisarzy rozwiązaniami alternatywnego napędu, z jakimi obnosił się nasz Fiat. I znów przekonaliśmy się, że diesel z gazem robi piorunujące wrażenie… Obrastaliśmy w piórka.

Po 16:00 Fiat trafił do parku ferme, czyli na przedstartowy parking organizatora. Dla nas nareszcie nadszedł czas na odpoczynek i rozprostowanie nóg w hotelowym łóżku. 

Etap I - Gap 
Czwartek, 19 marca.

O godzinie 8:00 mieliśmy już za sobą śniadanie, które nie postawiło nas na nogi.  Po wypiciu porannej kawy poczuliśmy się lepiej i pomaszerowaliśmy na linie startu. Po drodze drobne przekąski. Nasz lśniący rajdowy diesel z  LPG był gotowy do przejechania ponad 500 kilometrów pierwszego etapu. Ruszyliśmy do Gap, francuskiej miejscowości, w której mieliśmy spotkać konkurentów startujących z innych miast. Nosi to nazwę zlot gwieździsty. Od tego momentu wszyscy wspólnie rywalizowaliśmy na trasie do Monaco. W międzyczasie dotarł do nas komunikat organizatora o konieczności wyposażenia samochodu w łańcuchy. Na trasie jednego z odcinków specjalnych zalega podobno śnieg… A my mieliśmy na kołach letnie opony… Rzut oka na pozostałe załogi uświadomił nam, że łańcuchy w statystykach sprzedaży zanotują znaczący wzrost…  

Jak przyszło co do czego, okazało się, że łańcuchy to deficytowy towar na dwóch kolejnych stacjach benzynowych. Czyżby wszystkie wykupili nasi konkurenci? Dokładnie tak! – odpowiedział pracownik jednej z nich. Na szczęście nie – pomyśleliśmy, gdy na następnej stacji przy trasie rajdu udało nam sie odnaleźć jedyną sztukę odpowiadająca rozmiarowi naszych kół. Odetchnęliśmy z ulgą i popędziliśmy do 1. strefy tankowania, gdzie nasz wlew paliwa i gazu został zaplombowany. Popędziliśmy to właściwe słowo, bo poszukiwania łańcuchów zajęły nam zbyt dużo czasu. Pozostało 7 minut, kiedy dotarliśmy na PKC – punkt kontroli czasu. Była godzina 17:00, a zmęczenie dawało nam się we znaki coraz mocniej. Po zatankowaniu mieliśmy jeszcze 90 km jazdy, jednak już oszczędnościowej. To oznacza, że czekał nas szybkościowy reżim. Trasa lekko pod górę, więc autostradą jechaliśmy maksymalnie 90km/h. Na szczęście ruch nie był zbyt duży i ciężarówki bez problemów nas wyprzedzały. Średnie spalanie przyprawiło nas o zawrót głowy – 2,8l/100km... Dojeżdżając do Gap, napotkaliśmy korek i na etapowej mecie spaliliśmy więcej, bo 3,1l/100 km. Najlepsza wartość naszych rodaków w hybrydowej Toyocie to 3,8 litra. A przemieszczali się z  prędkością  60 km/h, by w pełni wykorzystać silnik elektryczny. Na autostradzie! Czego nie robi się dla wyniku. 

Etap II – Monaco 1 
Piątek, 20 marca

O 6:30 alarm w telefonie przypomniał, że II etap rajdu czas zacząć. Na śniadanie typowe francuskie bagietki oraz słodkie croissanty. Przyznajemy, że wypełniły nam żołądki. Drugi dzień zmagań rajdowych różnił się od pierwszego. W samochodzie zamontowane zostało urządzenie GPS, którego zadaniem było monitorowanie przejazdu, ze wskazaniem drogi do przebycia. To taka okrojona nawigacja, informująca na skrzyżowaniach o zmianie kierunku jazdy. Nie wszystkie jednak dane były w nim zawarte, co sprawia, że o błąd było bardzo łatwo. Dodatkowo mieliśmy do pokonania odcinki specjalne z ustaloną przez członków Automobilclub de Monaco średnią prędkością przejazdu. To dla nas największe wyzwanie, gdyż bazowaliśmy na obliczeniach „na ołówek " (tak skomentowali nasz system konkurenci). Zaczęliśmy od sporej straty, więc po pierwszej części etapu Monaco 1 wzbogaciliśmy nasze obliczenia o aplikację ściągniętą z Internetu na telefon komórkowy. To pomogło nam precyzyjniej pokonywać kolejne próby sportowe, unikając jednocześnie przekroczeń prędkości dopuszczalnych kosztem pojedynczych punktów karnych za opóźnienie czasowe. Ta strategia to strzał w dziesiątkę. Uniknęliśmy kar i mieliśmy 12. miejsce w klasyfikacji generalnej po drugim etapie rajdu Monte Carlo! Byliśmy też najszybszą załogą z Polski. 

Etap III – Monaco 2  
Sobota, 21 marca

Dzień zaczęliśmy tuż po 7:00 śniadaniem w Hotelu Fairmount. Zaczynaliśmy tęsknić za polską kuchnią. Typowo francuski posiłek, jednak wzbogacony jajecznicą z proszku postawił nas na nogi. Umotywowani wczorajszymi sukcesami byliśmy gotowi do walki. Pierwszą cześć trasy rajdu pokonaliśmy w znakomitym stylu, awansując na 11. pozycję. Byliśmy zmobilizowani i planowaliśmy atak na pierwszą dziesiątkę rajdu. Szybko jednak nasz plan zweryfikował system GPS, który na jednym z rond skierował nas na autostradę w przeciwnym kierunku. Nie byliśmy osamotnieni w  tej pomyłce, ale już wiedzieliśmy, jak potrzebne jest w tym rajdzie wcześniejsze zapoznanie z trasą.  To jednak nie koniec etapowej deszczowej soboty, więc goniliśmy, niwelując odnotowaną stratę. Walczyliśmy z zapałem, by na mecie dowiedzieć się o anulowaniu kilkunastu załogom kary za przekroczenie prędkości. To tylko potwierdza, że rajdy są nieprzewidywalne i nie można być pewnym wyniku przed jego metą. Spadliśmy automatycznie na 28. pozycję. 

W parku ferme jako jedyni z całej stawki ponad 80 załóg zostaliśmy poddani szczegółowej kontroli. Oficjele rajdu weryfikowali spalanie VELA Cara (wciąż uważamy, że całkiem ładnie nazwaliśmy autko). Nie mogli uwierzyć w tak niski popyt na paliwo. Szukali pewnie ukrytego silnika elektrycznego. Rozpierała nas duma… Kontrola, czyli badanie BK2, nie wykazało odstępstw od regulaminu, co oznaczało, że mogliśmy udać się na upragniony posiłek. Do sprawdzonej dzień wcześniej restauracji udaliśmy się wspólnie z polskimi konkurentami z teamu Toyota. Po 22:00 Monaco zaczyna tętnić życiem, dlatego krótki spacer po obfitej obiadokolacji wyszedł wszystkim na zdrowie.

Etap IV – Monaco Super Stage  
Niedziela, 22 marca.

O godzinie 9:39 zakończyliśmy rajd w samym centrum Monaco slalomem na czas. Organizatorzy tradycyjnie wytyczyli finałową próbę koło portu na fragmencie słynnego toru Formuły 1. Pokonaliśmy go z dobrym wynikiem, tracąc tylko 0,5 sekundy do lidera klasy VIII. Udaliśmy się na ostatni punkt kontroli czasu Rally Monte Carlo New Energy 2015. 

Powrót

Najdłuższy etap rajdowego tygodnia mieliśmy jednak dopiero przed sobą. Powrotny. Zgodnie z tradycją, na samą myśl o tym sięgnęliśmy po kawę. Na trasę Monaco – Gdynia o długości ponad 1900 km wyruszyliśmy parę minut po godzinie 11:00. Potencjał, jaki drzemie w małym fiaciku wyposażonym w silnik wysokoprężny o pojemności 1,3, wspomaganym systemem zasilania gazem VELA Diesel, na autostradzie niejednego kierowcę wprawił w osłupienie. Zwiększony moment obrotowy robił dobrą robotę. Gdyby jeszcze wiedzieli, ile na to potrzeba paliwa…  Gdyby nie nocleg przed Berlinem, trasę przejechalibyśmy w 16 godzin ze średnią prędkością 120 km/h. Przy autostradowej prędkości 160-170km/h zapotrzebowanie małego Fiata na paliwo oscylowało w granicach 6l/100km.    

Na koniec

Zajęliśmy 28. miejsce, zostawiając za sobą takie marki jak Ford, Opel, Toyota czy Citroen. Fiat okazał się znakomitym kompanem podróży, i choć sam w sobie ma wielu sympatyków, to wersja dual fuel zyskała ich jeszcze więcej. Oględzin i pytań mieliśmy bez liku. Diesel z LPG nie nastręcza kłopotów z tankowaniem, nie trzeba rezygnować z dynamicznej jazdy, korzystanie z urządzeń pokładowych nie odbija się negatywnie na zasięgu, a silnik odznacza się większą efektywnością. I jeszcze to spalanie i jego czystość… W zasadzie jedyny mankament to ograniczona pojemność i tak niewielkiego bagażnika ze względu na zbiornik. Chociaż, na zakupy wystarczy, na weekendowe wyjazdy też, a przyjemności co niemiara.


Zobacz film z pokładu Fiata 500